Kiedyś miałem zwyczaj chodzenia na imprezy. Często były to domówki organizowane przez kumpli w pracy lub znajomych spoza branży. Innym razem to były wyjścia do klubów tylko i wyłącznie po to, żeby pokrzyczeć przy piwie do ucha znajomego bo pogadać inaczej niż krzykiem nie było ludzkiej możliwości. Jeszcze przy innej okazji były imieniny, urodziny, święta, parapetówki, kolacje, imprezy firmowe, mecze itp. Miałem też taki zwyczaj, że wszędzie się spieszyłem i na wszystko brakowało mi czasu…
Pewnego wieczoru podczas górnolotnych przemyśleń nad sensem egzystencji, a nazywając rzecz po imieniu nad sensem wypadu na zaproszenie znajomych zastanawiałem się jaki cel w tym mam. Mieliśmy wtedy oglądać mecz, a później grać w jakąś grę na Playstation czy innej podobnej platformie. (sic! Teraz mi, aż ciężko uwierzyć) Zadawałem sobie szereg pytań i miałem też całe pasmo odpowiedzi. Po co chcesz tam iść? Czemu ma to służyć służyć? (Zadaję sobie to pytanie bardzo często) Co zyskasz? I przede wszystkim… Jaką to spotkanie wartość mi przyniesie? To pytania, które adresowałem do siebie. Poza wieloma odpowiedziami, które stworzyło moje ego w postaci górnolotnych wartości jak budowanie relacji, znajomości… w końcu przebiła się do mojej świadomości dużo bardziej świadoma, a jednoczśnie prosta odpowiedź „Żeby się pokazać”, „Żebym nie czuł się samotny”, „Żeby pokazać jaki jestem fajny” Generalnie zmierzało to do jednego wniosku, że nie idę tam dla siebie tylko po to, żeby zaspokoić swoje ego. Pamiętam, że tego wieczoru postanowiłem zostać sam z dzienniczkiem, a następnie z jedną kolejnych lektur z mojej biblioteczki. Następnego dnia rano wstałem około 7-8 poszedłem na trening, zrobiłem zakupy, zjadłem śniadanie i posprzątałem w mieszkaniu. Wszystko to zrobiłem do południa. A popołudniu znowu skoncentrowałem się na książce i ciekawym projekcie, którym byłem zainteresowany, ale nigdy nie miałem na niego czasu. Gdybym poszedł na spotkanie wróciłbym prawdopodobnie około północy do domu, a spać poszedł dopiero o pierwszej drugiej w nocy. Wstałbym około 10, a w południe dopiero zaczął robić coś interesującego.
Kontynuowałem swój eksperyment i od tamtego czasu nie byłem już na żadnej imprezie. Za każdym razem kiedy byłem zapraszany odmawiałem i nie mogłem się doczekać, kiedy wieczorem będę sobie leżał w moim łóżku z książką w ręku. I choć czasem byłem samotny, ale to bardzo szybko przekonałem się o pewnej dodatnej wartości. Czułem się szczęśliwy i pomimo pewnych społecznych rozterek, czy, aby nie robię się aspołeczny, i czy to jednak nie moja leniwość. Serce mi jednak podpowiadało, że to jest dla mnie dobre. Z perspektywy czasu widzę, że te spotkania nie miały ŻADNEJ pozytywnej wartość, nie wnosiły absolutnie nic do mojego życia. Od tamtego czasu nie byłem na żadnym bezwartościowym dla mnie spotkaniu, czuję się jakbym wygrał mnóstwo czasu.
Ten jeden ważny wieczór miał bardzo istotny wpływ dla mnie także dla budowania wartości o których będę jeszcze pisał. Odkąd znalazłem czas dla siebie, mam teraz czas na wszystko co dla mnie wartościowe, a znane powiedzenie, że to tylko kwestia priorytetów, nabrało dla mnie znaczącego wymiaru.
A Ty? Czy Ty też nie masz czasu? Na co go poświęcasz i jakie są Twoje wartości? To wartości bardzo pomagają kiedy masz dylemat? Jak dużo czasu poświęcasz sobie? Czy znasz matrycę Eisenhowera?
Pingback: „Jeśli nic nie zmienisz to nic się nie zmieni” – Refleksyjnik